Tradycyjnie w drugiej połowie października w naszym klubie odbyły się Hubertusy.
Jako pierwsi na trop rudego lisa wyruszyliśmy my, czyli klubowa młodzież. Przez cały rok dzielnie przygotowywaliśmy swoje rumaki i szkoliliśmy swoje jeździeckie umiejętności by wyruszyć na polowanie. W dniu biegu już od samego rana krzątaliśmy się po stajni, jedni czyścili sprzęt, drudzy konie, do południa wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Punktualnie od 12.30 na odprawie dopinaliśmy ostatnie guziki naszych fraków, a miejscowi włościanie Ambroży i Pelagia witali zaproszonych przez nas i władze klubu gości. O 13 udaliśmy się do stajni, siodłanie, ostatnie kosmetyczne poprawki w czyszczeniu i w końcu padła wyczekiwana od samego rana komenda "Wyprowadzamy!". Po krótkim słowie wstępu wygłoszonym przez pana Prezesa z pomocą pana Ryszarda Smendy odśpiewaliśmy hymn"Pojedziemy na łów" i ruszyliśmy na polowanie.
Przed nami stało nie lada wyzwanie, do pokonania kilkanaście przeszkód, niektóre nowe inne dobrze nam już znane. Na początek dwie nowe przeszkody, pokonaliśmy je prawie bezbłędnie, na tej drugiej pierwszy upadek, na szczęście nic się nie stało.
Dalej trasa doskonale znana dla nas i dla naszych koni, podwójna przeszkoda przy leśnej drodze, następnie robiąca wielkie wrażenie na publiczności palisada i na koniec to, czego obawialiśmy się najbardziej skok-wyskok, ale i tą przeszkodę pokonanaliśmy bez większych problemów. Po ostatnich skokach na hubertusowej polanie, z wielką niecierpliwością zaczęliśmy wypatrywać lisa i zastanawiać się, z której strony wyjedzie czy może jednak w tym roku szukany. Wraz z upływającym czasem niecierpliwiliśmy się coraz bardziej, nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że w tym roku będziemy musieli obejść się bez gonitwy i szukać lisa i w tym momencie z lasu wyłonił się on. Wodził nas za nosy z jednej strony polany na drugą.
Mimo upadków i trudnościami z oderwaniem lisiego ogona gonitwa skończyła się wygraną. Koza zdobyła kitę.
Po dekoracji i rundzie honorowej w towarzystwie naszych gości, którzy poruszali się po lesie na specjalnych wozach powróciliśmy do klubu na biesiadę. W doskonałych nastrojach biesiadowaliśmy do białego rana, podczas śpiewów i tańców nie spostrzegliśmy się, że lis znowu nam umknął, tak więc nie pozostało nam nic innego jak poprosić naszych starszych klubowych kolegów i koleżanki o pomoc w ponownym pochwyceniu rudego zwierza. Ochoczo postanowili nam pomóc, ale że w pewnym wieku obowiązki są najważniejsze, a konie musiały zregenerować siły ponowne polowanie mogliśmy urządzić dopiero tydzień później. Klubowicze jak obiecali, tak w kolejną sobotę ruszyli na polowanie.
Z uśmiechami na twarzach wyjechali na przetarte przez nas szlaki, bez problemów pokonali przeszkody i dotarli na hala li. Tam znowu oczekiwanie na lisa, kiedy i gdzie się pojawi, czy przybiegnie ten sam czy wyśle jakiegoś ze swoich koleżków, to najczęściej słyszane pytania wśród jeźdźców i publiczności. I wreszcie się pojawił, ten sam chytry lis, który uciekał młodzieży postanowił przetestować dorosłych.
Uciekał długo, zawzięci klubowicze oskubali go całego, jednak lis swojego ogona bronił zaparcie, w końcu zmęczony długą ucieczką postanowił się poddać. Zwycięska kita powędrowała w ręce Marty.